Wielka Wojna Domowa

Awatar użytkownika
Wilhelm Zugdam
Protosebastos
Posty: 144
Rejestracja: 11 lip 2024, 19:45

Re: Wielka Wojna Domowa

Post autor: Wilhelm Zugdam »

"Po wielu dniach przygotowań z portów Italli wyruszyły, drogą morską Wojska tegoż Temu. Żołnierzy prowadził Wilhelm von Zugdam, który mimo osłabienia fizycznego, spowodowanego horobą. Na razie Statki płyną wesprzeć wojska Cesarskie na Bałkanach."
Wilhelm Zugdam-Longobard
Protosebastos, oraz Strategos Italii

Obrazek
Awatar użytkownika
Maurycy Orański
Protosebastos
Posty: 336
Rejestracja: 16 paź 2023, 23:11

Re: Wielka Wojna Domowa

Post autor: Maurycy Orański »

Po pewnym czasie nieobecności, spowodowanej wyjazdem do Rzeczpospolitej król powrócił do Lewantu. Kiedy galera przybiła do nabrzeża Portu Świętego Symeona monarcha spokojnie zszedł na ląd gdzie czekał na niego orszak złożony z jego giermków i kilku pocztów rycerskich. Królewscy towarzysze, mimo iż wiedzieli o święceniach, rzucali zdziwione spojrzenia w kierunku sutanny. Król dosiadł konia i dał znak grupie aby ruszyć w kierunku Antiochii.
Jechali spokojnie. Po drodze król rozmawiał z rycerzami o swoim kapłaństwie. Maurycy powtórzył w ogólności to co powiedział dwa dni wcześniej w czasie balu w Urbino. Spotkał się z podobnie ciepłym przyjęciem.
Na miejscu król szybko udał się do apartamentu na zamku książęcym i odmówiwszy kompletę zasnął w tym samym stroju w którym był przez cały dzień
Obrazek

Maurycy Wilhelm Jerzy Orański-Nassau
z łaski Boga król i arcybiskup Jerozolimy,
Prymas Cesarstwa Bizantyjskiego
Protosebastos
Obrazek
Awatar użytkownika
Maurycy Orański
Protosebastos
Posty: 336
Rejestracja: 16 paź 2023, 23:11

Re: Wielka Wojna Domowa

Post autor: Maurycy Orański »

Następny dzień król rozpoczął od liturgii celebrowanej w kaplicy zamkowej. Zdecydował się wspomnieć świętego Juliana Weterana. Wzywał jego wstawiennictwa dla walczących za cesarstwo i prawowitego imperatora oraz w obronie wiary. Któż bowiem mógłby być lepszym orędownikiem w tych sprawach niż oficer legionowy i weteran siedmiu kampanii wojennych?
Po zakończeniu modlitw król przebrał się w strój rycerza zakonnego i poszedł przyjrzeć się oddziałom. Żołnierze w dużej części odpoczywali ciesząc się przerwą w walkach. Wyżsi rangą natomiast doglądali szkolenia świeżych rekrutów.
Płomienne kazania księży połączone z mniej lub bardziej koloryzowanymi opowieściami o okrucieństwie buntowników skutkowały tym że luki w szeregach armii królewskiej zapełniły się w całości tak że skarbu nie byłoby stać na utrzymanie wszystkich ochotników.
Król cały dzień spędził pomagając w szkoleniu nowych żołnierzy.
Obrazek

Maurycy Wilhelm Jerzy Orański-Nassau
z łaski Boga król i arcybiskup Jerozolimy,
Prymas Cesarstwa Bizantyjskiego
Protosebastos
Obrazek
Awatar użytkownika
Aleksy I Komnen
Autokratōr
Posty: 733
Rejestracja: 07 paź 2023, 18:57
Lokalizacja: Bizancjum

Re: Wielka Wojna Domowa

Post autor: Aleksy I Komnen »

Morze Marmara, zwykle łaskawe dla kupieckich dromonów, tego dnia przywdziało szaro-żelazną szatę. Lekki wiatr ciągnący znok Anatolii marszczył jego powierzchnię, niosąc zapach soli, twardego żwiru i niepokoju. I niosąc armię.

Na wąskim gardle pod Abydos, tam gdzie azjatycki brzeg niemal wyciąga rękę ku Tracji, rozpiął się cud inżynierii i woli. Most. Nie z kamienia i snu, jak ten Konstantyna, ale z drewna, lin, gniewu i dwudziestu pięciu okrętów. Dziesięć masywnych dromonów, dziesięć krzepkich katerganów i pięć zwrotnych pamfylosów, spętanych razem jak olbrzymie tratwy, stały się kręgosłupem dla żelaznej wężycy, która pełzła ku Europie. Po ich grzbietach, w rytm miarowego stuku kopyt i łoskotu ciężkich butów o deski, przeprawiała się Nadzieja – lub Przekleństwo – Cesarstwa. Armia Jana Uzurpatora.

Na azjatyckim brzegu, na niewielkim wzgórzu panującym nad całą przeprawą, Jan obserwował swój sen stający się jawą. Nie był może okazały jak posągi dawnych Augustów – raczej krępy, o twarzy pooranej bruzdami trudnych lat i oczach płonących zimnym, nieugaszonym ogniem. Ubrany w kolczugę i prosty, ciemnopurpurowy płaszcz bez zbytecznych haftów, wyglądał jak wódz w marszu, nie cesarz w pałacu. Ale w jego postawie była żelazna pewność.

„Patrz, Niceforze,” głos Jana był chropawy, jak piła po twardym drewnie, lecz niosący się wyraźnie ponad szumem wiatru i wody. „Patrz, jak Bosfor wzdryga się przed naszym krokiem. Jak drży Konstantynopol, czując nasz oddech.” Wskazał dłonią w kierunku majaczącego gdzieś daleko, na północnym zachodzie, celu ich marszu. Stolicy.

Obok niego, na potężnym gniadoszu, Nicefor, Komes, wciągał w płuca słone powietrze. Jego jasne włosy, przyprószone już siwizną, rozwiewał wiatr. Błękitne oczy, zimne i analityczne, śledziły każdy szczegół przeprawy: równomierność obciążenia pontonów, dyscyplinę piechoty maszerującej w kolumnach po improwizowanej drodze, gotowość załóg okrętowych, których wiosła były teraz bezużyteczne, spoczywając w dulkach. Szrama przez prawe oko, biała blizna na opalonej skórze, zdawała się jeszcze bardziej przyciągać wzrok w tym świetle.

„Most trzyma, Basileus,” odparł Nicefor, jego głos był głęboki, spokojny, pozbawiony entuzjazmu władcy, ale pełen zawodowej oceny. „Inżynierowie z Smyrny zasłużyli na podwójny żołd. Ale pamiętajmy: to dopiero początek drogi. Morze Marmara to nie rów forteczny. A Konstantynopol… Konstantynopol to nie Smyrna.” Jego spojrzenie spoczęło na maszerujących bandonach. Lekka piechota, uzbrojona w włócznie, tarcze i topory, szła przodem, gotowa osłaniać. Za nimi, jak powolny, nieubłagany walec, maszerowały bandony ciężkozbrojnych skutatoi, ich lamellarne pancerze i wielkie tarcze thyreos lśniły matowo w przerywanym słońcu. Łucznicy, z ciężkimi kompozytowymi łukami za plecami, szli w zwartych grupach. Lekka jazda, Trakowie i Macedończycy na zwinnych konikach, krążyła już po europejskim brzegu, rozpoznając teren. A za nimi, jak królewska gwardia, dwa bandony katafraktów. Ludzie Nicefora. Kolosy w łuskach, na ogromnych rumakach równie ciężko opancerzonych, z długimi kontosami spoczywającymi na strzemionach. Widok, który mógł zmrozić krew w żyłach.

„Aleksy utknął w błotach Grecji, Niceforze,” odparł Jan, a w jego głosie zadrgała pogarda. „Zgubił się w swoich własnych intrygach. Cesarstwo słabnie, gnuśnieje bez silnej ręki. Mojej ręki. Pamiętasz, jak było? Za Jego czasów?” Nie musiał mówić, kogo miał na myśli. Cesarza Jana. Prawdziwego? Zaginionego? Dla Jana ze Smyrny – tego samego. Mit, który dał mu władzę.

Nicefor skinął głową. „Pamiętam czasy siły, Basileus. Ale pamiętam też mury Teodozjusza. Pamiętam Grecki Ogień. I pamiętam Georgiosa Palaiologosa. Kastrophylax nie zasypia gruszek w popiele. To nie jest miejski prefekt, to żołnierz.”

„Palaiologos?” Jan prychnął. „Strażnik kluczy do klatki. Klatki, którą mu rozwalamy!” Jego pięść uderzyła w grzbiet dłoni. „Niech się modli do swego Aleksego. Niech modli się o cud. Bo nasze machiny są jego jedyną odpowiedzią na jego modlitwy.” Wskazał w dół, gdzie na specjalnych, wzmocnionych pontonach i barkach powoli przeprawiało się serce oblężniczej bestii: potężne onagry, ich ramiona spętane grubymi linami, oraz wieże oblężnicze – drewniane giganty, jeszcze rozłożone, ale już budzące grozę swym szkieletem. Dwanaście potworów głodnych kamienia i śmierci. „Zobaczymy, jak jego mury zniosą pierwszy pocałunek naszych kamieni.”

Przeprawa trwała godzinami. W końcu ostatni bandon ciężkiej piechoty postawił stopę na europejskiej ziemi. Ostatni wóz z zaopatrzeniem wytoczył się z pomostu. Flota, uwolniona z więzów mostu, odcumowała, formując się w luźną osłonę wzdłuż brzegu – dwadzieścia pięć drewnianych grotów gotowych odeprzeć ewentualną próbę przerwania marszu od strony morza. Armia była cała. Potężna, dysząca żądzą zdobycia stolicy, fala żelaza i ludzkiej woli.

Rozkaz przeszedł jak iskra. Sformować szyk marszowy! Na Konstantynopol!

Dni marszu wzdłuż wybrzeża Marmary minęły w rytmie stali i kurzu. Wiadomości o ich pochodzie musiały dotrzeć do stolicy szybciej niż oni sami. Nie napotkali oporu. Miasta zamykały bramy, wsie pustoszały. Cesarz Aleksy był daleko, a cień Jana ze Smyrny rósł z każdym krokiem na zachód.

I wreszcie, pewnego ranka, gdy mgły znad morza zaczynały się podnosić, ukazał się cel. Konstantynopol.

Nie jako miasto, ale jako majestatyczny, niebotyczny łańcuch światła. Potrójny pierścień murów Teodozjusza ciągnął się jak grzbiet smoka od Złotego Rogu aż po brzegi Morza Marmara. Wieże – setki wież – wznosiły się dumnie, a na nich, jak drobne mrówki, już widać było ruch. Blask wschodzącego słońca odbijał się w złoconych dachach kościołów i pałaców, w tysiącach okien, w kopule Mądrości Bożej, która zdawała się unosić nad wszystkim jak boska tarcza. Widok zapierał dech w piersiach. Widok, który przyprawiał o zawrót głowy. Widok, który był wyzwaniem.

Armia Jana zatrzymała się na rozległym przedpolu, na bezpieczną odległość łuku od potężnych murów. Rozkaz padł krótki i twardy: „Rozwinąć się. Obozować. Przygotować oblężenie.”

Jak mrówki rozsypujące się po ziemi, bandony zaczęły zajmować wyznaczone pozycje. Lekka jazda rozproszyła się na skrzydłach, czujna na wypad obrońców. Piechota zaczęła kopać rowy, wbijać palisady, tworzyć osłonięte obozowisko. Tabor z zaopatrzeniem i machinami wjechał do centrum, chroniony przez ciężkozbrojnych. Powoli, metodycznie, z zimną precyzją, armia Smyrny zaczęła oplatać południowe mury miasta żelaznym uściskiem.

Nicefor zsiadł z konia, jego ciężka zbroja zadzwoniła. Obserwował swoich ludzi – katafraktów – jak dbają o konie, sprawdzają oporządzenie. Jego wzrok jednak ciągle wracał do murów. Do tych gigantycznych, straszliwych murów. Na jednej z bliższych wież dostrzegł grupę postaci. Jeden z nich, w płaszczu i hełmie, zdawał się patrzeć wprost na rozwijający się obóz. Georgios Palaiologos, pomyślał. Już się przyglądasz, Kastrophylaxu? Już liczysz nasze bandony?

W obozie rozległy się pierwsze uderzenia młotów, skrzyp drewna. Inżynierowie i pionierzy, pod osłoną łuczników i ciężkiej piechoty, zaczynali montować potwory. Wieże oblężnicze, ich gigantyczne ramiona powoli unosiły się ku górze, nabierając kształtu groźnych, wielopiętrowych fortec na kołach. Obok nich, na specjalnie przygotowanych, wzmocnionych platformach, osadzano onagry. Olbrzymie ramiona z przeciwwagami były jeszcze spętane, ale już czuło się w nich potencjalną moc, zdolną miotać głazy wielkości wołów. Dwanaście katapult. Dwanaście wież. Bateria śmierci gotowa uderzyć w serce Cesarstwa.

Jan Uzurpator stanął na niewielkim wzniesieniu przed swoim namiotem dowodzenia, ustawionym w miejscu, skąd roztaczał się pełen widok na miasto i własne wojska. Jego twarz była kamienna, ale w oczach płonął ten sam nieugaszony ogień. Rozłożył ręce, jakby chciał objąć cały ten ogromny teatr wojny – swoje wojska, swoje machiny, i w końcu, wspaniałe, niezdobyte, wyzywające miasto.

„Patrzcie!” jego głos, wzmocniony napięciem chwili, niespodziewanie rozdarł powietrze, sięgając daleko. Żołnierze przerywali pracę, podnosili głowy. „Patrzcie na zdobycz waszego trudu! Na nagrodę za waszą wierność! Konstantynopol! On był nasz! On będzie nasz znowu! Niech Aleksy chowa się w greckich bagnach! My przyszliśmy zabrać, co nasze! Przygotować machiny! Jutro... JUTRO ZACZYNAMY ŁAMAĆ ICH DUMĘ!”

Ryk, który odpowiedział mu z tysięcy gardeł, był jak uderzenie gromu. Okrzyk wierności, gniewu, żądzy i nadziei. Ziemia zdawała się drżeć. Kurz wzbił się wysoko, tworząc rudą chmurę nad obozem.

Nicefor, stojąc nieco z boku, przy swoich katafraktach, nie krzyczał. Jego błękitne oczy wciąż były utkwione w murach. Widział, jak na wieżach i blankach mnożyły się teraz punkciki światła – hełmy, tarcze, groty włóczni. Widział, jak w oddali, na odcinku murów naprzeciwko rozkładających się machin, pojawiły się mniejsze, ale znajomo groźne sylwetki – katapulty obrońców. Georgios nie czekał biernie. Miasto budziło się do obrony.

„Zaczyna się,” szepnął sam do siebie Nicefor, jego dłoń mimowolnie sięgnęła do rękojeści miecza. Szrama na oku zdawała się pulsować. „Prawdziwa próba dopiero przed nami, Basileus. A mury Teodozjusza... te mury nie przebaczają błędów.”

Nad Bosforem i Złotym Rogiem zapadał zmierzch. Ostatnie promienie słońca oświetlały złotem wieże Konstantynopola i żelazne groty włóczni w obozie Jana. W obozie rozbłysły pierwsze ognie. Na murach, odpowiedzią, były setki drobnych świateł – pochodni wartowników. Cisza, ciężka i napięta jak cięciwa łuku, zaczęła opadać na pola przed miastem, przerywana tylko szczekiem komend, skrzypem drewna i dalekim szumem morza. Cisza przed burzą. Cisza przed szturmem. Żelazna fala uderzyła o skalisty brzeg. Teraz czekała, zbierała siły, gotując się do pierwszego, niszczycielskiego uderzenia.

Jutro. Jutro miał się zacząć taniec śmierci pod murami, które pamiętały tysiące lat. Pod murami, które teraz patrzyły zimno na uzurpatora i jego żelazny sen.
Obrazek
Aleksy I Komnen
Władca Cesarstwa Bizantyjskiego
Basileus kai Autokratōr Rhōmaíōn

Obrazek
Obrazek
Awatar użytkownika
Aleksy I Komnen
Autokratōr
Posty: 733
Rejestracja: 07 paź 2023, 18:57
Lokalizacja: Bizancjum

Re: Wielka Wojna Domowa

Post autor: Aleksy I Komnen »

Świt nad Konstantynopolem nie przyniósł łaski. Zamiast różu i złota, niebo nad Bosforem i Złotym Rogiem zabarwiło się na brudno-żółto od wzbitego przez oblegających kurzu. Ciszę przedburzową rozerwał pierwszy, głuchy łomot, jak uderzenie olbrzymiego serca w klatce piersiowej ziemi. Potem drugi. Trzeci. Dwanaście potworów Jana Uzurpatora przemówiło.

Huraaa-UMP! Huraaa-UMP!

Onagry, napięte jak gigantyczne łuki, wyrzucały w niebo głazy wielkości byków. Kamienie rysowały w powietrzu śmiercionośne parabole, z przeraźliwym świstem opadając na potężne mury Teodozjusza. Pierwsze trafienia były jak uderzenia pięści w zbroję – głębokie, niosące wstrząs, rozsypujące kaskady odłamków i pyłu, ale nie druzgocące. Mury pamiętały gorsze. Jednak z każdym kolejnym ciosem, w jednym konkretnym odcinku, między dwiema potężnymi wieżami, kamień zaczął pękać. Pojawiły się rysy, głębokie jak rany. Pył wznosił się gęstym obłokiem.
Na murach, niewzruszony jak skała, stał Geórgios Palaiologos. Kastrophylax przycisnął dłoń do gardła płaszcza, chroniąc usta przed gryzącym pyłem. Jego oczy, zimne i oceniające, śledziły lot każdego kamienia, pozycję każdej wrogiej machiny.
– „Koncentrują ogień na bramie św. Romanusa!” – wrzasnął jeden z jego podkomendnych, młody protostrator, głos zdławiony adrenaliną i kurzem. – Trzeba odpowiedzieć!
– Cierpliwości, – głos Georgiosa był spokojny, lodowaty, jak stal ostrzona na kamieniu. – Niech się rozgrzeją. Niech poczują, że mają przewagę. Nasze katapulty... celować w ich wieże. Rozpocząć ostrzał łuczników – niech trzymają ich piechotę w szachu, póki nie podejdą.

Jak na komendę, z murów odpowiedział cichszy, szybszy świst. Chmura strzał wzbiła się z blanków, spadając deszczem śmierci na przedpole, gdzie formowała się piechota Jana. Krzyki rannych zmieszały się z łomotem kamieni. W odpowiedzi, z obozu uzurpatora, runęła własna chmura strzał, czarnych jak wrony, zasłaniając na moment słońce. Żelazny deszcz spadł na mury, dźwięcząc o tarcze i hełmy Tagmy tou Noumeroi. Kilku ludzi padło, przeszytych. Inni wciągali ciała pod osłonę blanków.
Wtedy ruszyły wieże.
Jak drewniane góry na kołach, powolne, nieubłagane, zaczęły toczyć się w kierunku zranionego odcinka muru. Każda z nich była fortecą – wielopiętrowa, kryta mokrymi skórami przeciw ogniowi, wypełniona po brzegi uzbrojonymi po zęby żołnierzami. Na ich szczytach czaili się łucznicy, zasypując mury gradem strzał, osłaniając pochód kolosów. Grzechot i zgrzyt kół, ryk ludzi popychających i ciągnących, krzyki dowódców – wszystko zlało się w jeden przerażający pomruk zbliżającej się śmierci.
– TERAZ! – ryknął Georgios, jego głos przebił się przez chaos.
Bizantyjskie katapulty na murach, dotąd milczące, otworzyły swoje żelazne paszcze. Mniejsze kamienie, ale wystrzelone z większą częstotliwością i celnością, poszybowały w kierunku wież. Jeden trafił w podstawę najbliższej. Drewno zatrzeszczało, złowrogo, jak łamiąca się kość. Wieża zachwiała się, zwolniła, ale nie stanęła. Inny kamień roztrzaskał platformę łuczników na trzecim piętrze innej wieży, rozrzucając ciała jak krwawe szmaty. Jednak pozostałe, jak ranne, ale wściekłe bestie, parły dalej.
Pierwsza wieża uderzyła w mur z głuchym łomotem, który wstrząsnął fundamentami. Mostki zwodzone runęły z brzękiem na blanki. Krzyk „CHRISTOS NIKA!” wyrwał się z gardeł setek żołnierzy Jana i pierwsza fala ciężkozbrojnych skutatoi runęła na mury, starając się zepchnąć obrońców. Za nimi, po drabinach wciągniętych wewnątrz wież, wdzierała się lekka piechota, gotowa do walki wręcz w ciasnocie.
Na murach wybuchł piekielny męt. Wąskie przejścia zamieniły się w rzeźnie. Włócznie Tagmy Noumeroi, dłuższe i formujące zwarty mur tarcz, starły się z toporkami, mieczami i krótkimi włóczniami szturmujących. Tarcze uderzały o tarcze, ostrza o ostrza, zgrzytały o pancerze. Krzyki bitewne, wrzaski bólu, klątwy, modlitwy – wszystko zlało się w jeden potworny ryk. Krew spływała po kamieniach, tworząc śliskie, czerwone strużki. Georgios Palaiologos, mieczem w dłoni, stał kilka kroków za linią, niczym spokojne oko cyklonu, wydając krótkie, ostre rozkazy, kierując rezerwami, zasypując luki tam, gdzie napór był największy.
Jan Uzurpator, stojąc na swoim wzgórzu dowodzenia, z napięciem obserwował walkę. Jego pięść zacisnęła się na rękojeści miecza. Widział, jak jego ludzie zdobywają przyczółek. Widział, jak powoli, centymetr po centymetrze, spychają Tagmę Noumeroi. Nadzieja, gorąca i dzika, zaczęła w nim buzować.
– „Pchnąć rezerwę! Wszystko na bramę św. Romanusa! Złamać ich!” – wrzasnął do jednego z komesów.
Wtedy stało się.
Potężny głaz z bizantyjskiej katapulty, wystrzelony może z rozpaczy, może z boskim prowadzeniem, trafił w podstawę wieży oblężniczej stojącej tuż obok tej, która właśnie toczyła zacięty bój na murach. Trafił w miejsce już nadwyrężone wcześniejszym ostrzałem własnych katapult Jana i ciągłym naporem. Rozległ się huk jak pęknięcie świata. Drewno eksplodowało w geście rozpaczy. Wieża, olbrzymi kolos, zachwiała się, przechyliła w nienaturalnym rytmie, a potem runęła. Nie w tył, ale do przodu, prosto na już nadwerężony, pełen rys i szczelin odcinek muru Teodozjusza, który właśnie próbowano zdobyć.

KRACH-BUUUM!

Uderzenie było apokaliptyczne. Kamień i drewno zmieszały się w śmiercionośnym tańcu. Kawał muru, może na szerokość dwóch wozów, zawalił się w potwornej chmurze pyłu, gruzu i rozpryskujących się ciał – zarówno szturmujących, jak i obrońców. Powstał wyłom. Dziki, krwawy, wypełniony zgliszczami i jękami rannych, ale otwarty. Bramę do miasta wykuł nie talent szturmujących, ale ślepy traf i kumulacja zniszczenia.
Ryk, który się podniósł z obozu Jana, był triumfalny, zwierzęcy. Zwycięstwo! Wyłom!
– „PRZEŁAMANI! DO WNĘTRZA! ZA MNĄ!” – ryczała jakaś ochrypła gardziel, i fala szturmującej piechoty, lekka i ciężka, pomijając już wieże i drabiny, runęła w kierunku krwawej wyrwy. Walczyli o każdy kamień, każdy krok w głąb rumowiska.
Na murach, Georgios Palaiologos zbladł, ale nie stracił głowy. Jego miecz wskazał wyłom.
– „Noumeroi! Zatkać dziurę! Wszystkich na wyłom! Dynatoi! Mieszczanie! Do broni! Na mury i do wyłomu! TERAZ!”

Z wąskich uliczek Konstantynopola, z placów, z warsztatów, zaczęli wyłaniać się ludzie. Nie żołnierze, ale rzemieślnicy, kupcy, mnisi, nawet kobiety z nożami kuchennymi i ciężkimi narzędziami. Uzbrojeni w co popadło – w stare miecze, dzidy, topory, pałki, łuki myśliwskie, sierpy. Ich twarze były bladością strachu, ale w oczach płonęła desperacka determinacja. To było ich miasto, ich domy. Tagma tou Noumeroi, wsparta teraz tą krwiożerczą, choć niezdyscyplinowaną falą obywateli, rzuciła się w wyłom, tworząc nowy, krwawy mur z ciał i stali. Walka w rumowisku stała się jeszcze bardziej zaciekła, chaotyczna, wręcz bestialska. Każdy kamień, każdy kawałek belki był teraz redutą.
Jan Uzurpator, z oczami płonącymi dziką radością, był gotów rzucić do walki ostatnie rezerwy. Właśnie podnosił rękę, by wydać rozkaz, gdy nagle... zamarł.
Nicefor, który stał obok, obserwując walkę w wyłomie zimnym, analitycznym wzrokiem katafrakta, pierwszy odwrócił głowę. Na południowym wschodzie, tam gdzie droga z Grecji wił się wśród pagórków, pojawiła się chmura. Nie z deszczu. Z kurzu. Ogromna, gęsta, szybko rosnąca. I w tej chmurze... błyski. Tysiące drobnych błysków, jak łuski gigantycznej ryby w słońcu. Błyski żelaza.
– „Basileus...” – głos Nicefora był cichy, ale przeciął powietrze jak nóż. – „Patrz.”
Jan odwrócił się. Jego twarz, przed chwilą rozpromieniona, zastygła w masce niedowierzania, a potem czystego, lodowatego przerażenia. Serce zamarło mu w piersi. Poznał ten kurz. Poznał te błyski.
„Nie...” – wyszeptał. To nie mogło być. Aleksy? Tutaj? Teraz? - myślał uzurpator.
Chmura zbliżała się z zatrważającą prędkością. Teraz już wyraźnie słychać było głuchy, potężny łomot. Nie pojedynczych kopyt, ale grzmotu. Grzmotu tysięcy kopyt uderzających o ziemię w rytm galopu. Z kurzu wyłoniły się najpierw lekkie sylwetki jeźdźców na zwrotnych koniach, z łukami w dłoniach. Turkopole. Tagma tou Tourkopouloi. Jak rój szerszeni, rozproszyli się szerokim łukiem, gotowi oskrzydlić obóz oblężniczy.
A za nimi, jak walec, jak fala morska ze stali, pędziła Tagma tou Athanatoi. Cztery tysiące katafraktów Aleksego Komnena. Ich długie kontosy trzymane były pionowo, tworząc las grotów sięgający nieba. Pancerze lamellarne lśniły złotem i purpurą, hełmy zdobione pióropuszami. Sztandary z dwugłowym orłem i Chrystusem Pantokratorem powiewały dumnie na wietrze. Na ich czele, w pełnej glorii, na ogromnym bułanie, w złoconym thoraksie i purpurowym płaszczu, pędził sam Cesarz Aleksy I Komnen. Jego twarz była jak wykuta w kamieniu, oczy płonęły zimnym gniewem i determinacją. Wyglądał nie jak człowiek przybywający z daleka, ale jak bóg wojny zstępujący z Olimpu, by wymierzyć sprawiedliwość.

- „ALEXIOS AUGUSTOS! CHRISTOS NIKA!” – ryknęły tysiące gardeł nadciągającej jazdy, głos tak potężny, że zagłuszył na moment wrzawę bitwy pod murami.
„CHRISTOS NIKA!” – odpowiedział mu, jak echo, słabszy, ale pełen rozpaczy i nadziei, krzyk z murów Konstantynopola. Georgios Palaiologos podniósł miecz w geście pozdrowienia. Obrońcy, widząc nadchodzące ratunek, znaleźli nowe siły, spychając szturmujących z powrotem w wyłom.
W obozie Jana zapanowała panika. Jak zamrożony w bezruchu, wpatrywał się w nadciągającą zagładę. Jego sen o Konstantynopolu rozpadał się jak poranna mgła pod żarem słońca.
– „Basileus! MUSIMY SIĘ PRZEORGANIZOWAĆ!” – ryknął jeden z komesów jazdy. – „Skierować jazdę przeciwko nim! Zanim nas rozniosą!”
– „Tak! Tak! Wszystko na nich! Jazda! Naprzód!” – Jan ocknął się, jego głos był piskliwy, pełen histerii. – „Niech te psy poczują nasze kopyta! NIE POZWOLĘ MU!”
Rozkazy poleciały, ale chaos był już zbyt wielki. Dwa bandony ciężkiej jazdy Jana, w tym ludzie Nicefora, próbowały sformować szyk do kontrszarży. Lekka jazda zbijała się w bezładne grupy. Piechota walcząca pod murami była odcięta, zdezorientowana, nieświadoma katastrofy nadciągającej z tyłu.
Turkopole Aleksego byli pierwsi. Jak grad, spadli na skrzydła obozu Jana. Chmura strzał zasypała łuczników i lekką piechotę przygotowującą się do szturmu. Krzyki, rżenie koni, kwik rannych zwierząt. Zanim ktokolwiek zdążył zareagować, w obóz, niczym boski młot, wbiła się Tagma tou Athanatoi.
To nie była walka. To była rzeź. Katafrakci Aleksego, świeży, pełni gniewu za zdradę i oblężenie stolicy, wbili się w bezładne masy wojsk Jana jak gorące żelazo w masło. Kontosy łamały się na ciałach, miecze i topory siekły bez oporu. Panika, która już tliła się w obozie, wybuchła z całą mocą. Żołnierze Jana, uwięzieni między murami a szarżującą z tyłu jazdą cesarską, rzucali broń i uciekali na oślep. Szturm na mury całkowicie się załamał. Ludzie cofali się z wyłomu, tratując się nawzajem w panice.
Nicefor, widząc klęskę nieuniknioną, dopadł do Jana. Jego koń, spieniony, stanął dęba obok władcy.
– „BASILEUSIE! To koniec! Musimy się wycofać! TERAZ! Zanim Aleksy zamknie pierścień!” – jego głos był ostry jak brzytwa, nie pozostawiający miejsca na dyskusję. – „Zachowajmy Gwardię! Zachowajmy życie! Smyrna czeka!”
Jan spojrzał na niego oczami pełnymi szoku i niedowierzania. Spojrzał na swój rozpadający się obóz, na ludzi masakrowanych przez jazdę Aleksego, na mury, na których znów królowały złote sztandary Bizancjum. Jego dłoń drżała. Przez ułamek sekundy w jego oczach tlił się bunt, szaleństwo, chęć rzucenia się w sam środek bitwy. Ale zimna kalkulacja, podszeptana może przez instynkt samozachowawczy, a może przez wzrok Nicefora, zwyciężyła. Opadł na siodle, jakby nagle stał się bardzo stary.
– „Odwrót...” – wyszeptał, a jego głos był ledwo słyszalny. Potem, głośniej, z wysiłkiem: „ODWROT! GWARDIA! OSŁANIAĆ! DO MOSTU!”
Dźwięk rogów, wzywających do odwrotu, brzmiał jak jęk konającego zwierzęcia. Resztki armii, które jeszcze zachowały jaką taką organizację – Gwardia Cesarska Jana (Waregowie piesi, gwardia konna i bandon łuczników), jeden bandon lekkiej jazdy i jeden lekkozbrojnej piechoty – zaczęły formować wściekły, rozpaczliwy klin wokół uzurpatora. Nicefor objął dowodzenie nad jazdą, jego katafrakci, choć nieliczni, tworzyli twardy, stalowy grot klinu.
„DO MOSTU! PRZEZ OBOZ! PRZEBIJAĆ SIĘ!” – ryczał, prowadząc szarżę przez własny płonący i rozpadający się obóz, tratując uciekających własnych żołnierzy. Turkopole Aleksego, jak jastrzębie, krążyli wokół, ostrzeliwując uciekających, odcinając pojedynczych żołnierzy. Ale klin, twardy jak diament w swej desperacji, przebijał się. Za nimi pozostawało morze chaosu, krwi i klęski.

Galopowali godzinami, parowani strachem i nadzieją na most. Konie pianą i krwią pokryte, ludzie z twarzami zmasakrowanymi przez zmęczenie i przegraną. W końcu ukazał się cel – wąski punkt na Marmarze, gdzie drewniany cud inżynierii wciąż łączył dwa światy. Most.
Ostatnie siły Jana runęły na pomost. Za nimi, jak upiorny cień, pojawili się znowu Turkopole, ostrzeliwując tyły uciekinierów. Kilku ostatnich łuczników i Waregów padło, przeszytych strzałami.
Jan, już po drugiej stronie, na azjatyckim brzegu, obrócił się. Jego twarz była popielata, oczy puste. Patrzył nie na ścigających go Turkopoli, ale na złotą kopułę Hagii Sophii, majaczącą w oddali na zachodzie. Jego Konstantynopol. Jego marzenie. Teraz oddzielone wodą, ogniem i żelazem.
– „SPALIĆ GO!” – ryknął, a jego głos był ochrypły, pełen bólu i wściekłości. – „SPALIĆ MOST! TERAZ!”
Żołnierze z pochodniami rzucili się do pracy. Drewniane pomosty, liny, okręty spajające konstrukcję – wszystko zaczęło chłonąć ogień. Płomienie buchnęły wysoko, żar uderzył w twarze stojących na brzegu. Most, cud inżynierii, który dał im nadzieję, stał się teraz gigantyczną pochodnią, barierą ognia między klęską a ucieczką.

Turkopole Aleksego zatrzymali się na europejskim brzegu, widząc płonącą przeszkodę. Ich dowódca, młody, zapalczywy tourmarchēs, zaklął siarczyście, ale podniósł rękę, wstrzymując pościg. Nie było już przejścia. Patrzyli, jak sylwetki Jana i jego ocalałych gwardzistów nikną w dymie i w oddali, kierując się na wschód. Ku Smyrnie.
Nicefor, stojący obok Jana, ostatni raz spojrzał przez płonącą barierę na zachód. Na dymiące ruiny obozu, na odległe mury miasta, na majaczące chorągwie Aleksego. Szrama na jego oku zdawała się palić w żarze płomieni.
„To koniec...” – pomyślał, nie bez goryczy. „Ale nie wojny.”
Turkopole zawrócili, by zdać raport zwycięzcy. Most runął z hukiem do wód Marmary, pozostawiając tylko dymiące szczątki i gorzki smak klęski na języku uciekinierów. Jan Uzurpator odwrócił konia i ruszył w głąb Azji, nie oglądając się za siebie. Jego sen o Purpurze spłonął nad Propontydą. Pozostała tylko ucieczka i zimna, azjatycka ziemia pod kopytami.

Obrazek
Aleksy I Komnen
Władca Cesarstwa Bizantyjskiego
Basileus kai Autokratōr Rhōmaíōn

Obrazek
Obrazek
Awatar użytkownika
Wilhelm Zugdam
Protosebastos
Posty: 144
Rejestracja: 11 lip 2024, 19:45

Re: Wielka Wojna Domowa

Post autor: Wilhelm Zugdam »

Wilhelm Zugdam pisze: 24 maja 2025, 20:59 "Po wielu dniach przygotowań z portów Italli wyruszyły, drogą morską Wojska tegoż Temu. Żołnierzy prowadził Wilhelm von Zugdam, który mimo osłabienia fizycznego, spowodowanego horobą. Na razie Statki płyną wesprzeć wojska Cesarskie na Bałkanach."
Po wielu długich dniach podróży wojsko wylądowało w Albanii, gdzie nawiązało kontakt z miejscową ludnością. Albańczycy zdążyli już doświadczyć brutalności tyrana, który krwawo i podłe traktował gospodarzy tych ziem. Z tego powodu rozpoczęły się rozmowy z Najważniejszymi osobami w hierarchii odważnych górskich ludzi. Efektem tych rozmów było wsparcie Albańczyków i ich dołączenie do Armii przybyłej z Italii. Za tłumacza posłużyła jedna z brzedstwicielek arystokracji tego regionu. Wojsko przegrupowuje się i szykuje do wymarszu w kierunku północnym.
Obrazek
Dyskusja i negocjacjie. (na środku córka jednego z albańskich arystokratów, pełniąca rolę tłumacza)
Ostatnio zmieniony 05 cze 2025, 23:26 przez Wilhelm Zugdam, łącznie zmieniany 1 raz.
Wilhelm Zugdam-Longobard
Protosebastos, oraz Strategos Italii

Obrazek
Awatar użytkownika
Aleksy I Komnen
Autokratōr
Posty: 733
Rejestracja: 07 paź 2023, 18:57
Lokalizacja: Bizancjum

Re: Wielka Wojna Domowa

Post autor: Aleksy I Komnen »

Wojska cesarskie po całkowitym rozbiciu armii uzurpatora, obozowały pod miastem oraz w koszarach miejskich. Po kilku dniach odpoczynku Cesarz Aleksy nakazał ponowny wymarsz wojsk w kierunku grecji, gdzie przebywała tagma Waregów, oraz baterie machin oblężniczych. Wojska miały się połączyć na przedpolach miasta Teby. Waredzy obecnie prowadzili oblężenie Nicopolis. Walki były dość ciężkie, ale nie trwały długo. Siła Tagmy tou Varrangoi, znacznie przewyższały garnizon Nicopolis liczący raptem oddział lekkiej piechoty i łuczników.

Obrazek
Aleksy I Komnen
Władca Cesarstwa Bizantyjskiego
Basileus kai Autokratōr Rhōmaíōn

Obrazek
Obrazek
Awatar użytkownika
Maurycy Orański
Protosebastos
Posty: 336
Rejestracja: 16 paź 2023, 23:11

Re: Wielka Wojna Domowa

Post autor: Maurycy Orański »

Orański jak co rano celebrował liturgię w kaplicy zamkowej. Tego dnia wypadało wspomnienie świętego Bonifacego biskupa i męczennika. Celebrans odczytał w czasie liturgii fragmenty z księgi Syracydesa i Ewangelii według świętego Mateusza. Pierwszy był pochwałą ludzi możnych, potężnych i biegłych w sztuce, ale i mądrych oraz miłosiernych. Ewangelia dotyczyła Kazania na Górze.
Na ich podstawie Maurycy wyglosił kazanie do zgromadzonych. Jako że byli to głównie możni, przypomniał im żeby odznaczali się nie tylko przymiotami z pierwszej części czytania, ale i z tej drugiej. Jan Smyrneński bowiem jest potężny, bogaty i biegły w wielu sztukach. A o nim się wkrótce zapomni. Nastepnie dodał że przymioty idealnego przywódcy, którymi odznaczał się też święty Bonifacy jako biskup, uzupełnienia katalog cech dobrego władcy. "Kto chce być pierwszy, niech się stanie ostatnim i sługą wszystkich"-zakończył homilię i kontynuował sprawowanie obrzędów.
Kiedy w zakrystii zdejmował szaty, do pomieszczenia wpadł jak burza jeden z pachołków dukając że przybył posłaniec z portu i przyniósł list od cesarza. Król w pośpiechu powiesił albę i wyszedł błyskawicznie aby zobaczyć się z posłem. Na szczęście po kilku chwilach opanował się i podszedł do emisariusza już spokojnym i godnym krokiem. Odebrawszy list, ucałował pieczęć cesarską przed jej przełamaniem. Treść wiadomości rozjaśniła oblicze monarchy. Autokrator donosił o odrzuceniu fałszywego Jana spod murów Konstantynopola i zapytywał o stan armii królewskiej. Maurycy kazał zwołać dowódców, a sam poszedł zjeść śniadanie nim oni się zbiorą. No zdążył skończyć posiłku nim nadjechał kolejny posłaniec. Tym razem z północy. Nie miał listu, a tylko ustną wieść. Kartwelowie, dotąd przyglądający się jedynie zmaganiom w cesarstwie ruszyli na południe. Tereny te były bezbronne, choć mieszkańcy niektórych miast próbowali stawić opór. Posłaniec informował że, w momencie jak odjeżdżał, trwało oblężenie Teodosiopolis. Koloneia natomiast poddała się bez walki. Dwa pomniejsze miasta, podobnie jak wiele wsi, natomiast spłonęły. Nie było czasu do stracenia. Król kazał zebrać armię. Jednostki, w szyku ruszyły na północ.
Obrazek

Maurycy Wilhelm Jerzy Orański-Nassau
z łaski Boga król i arcybiskup Jerozolimy,
Prymas Cesarstwa Bizantyjskiego
Protosebastos
Obrazek
Awatar użytkownika
Wilhelm Zugdam
Protosebastos
Posty: 144
Rejestracja: 11 lip 2024, 19:45

Re: Wielka Wojna Domowa

Post autor: Wilhelm Zugdam »

Obrazek

W dniu 9 czerwca wojska temu Italii wsparte przez 753 Albańczyków, którzy niemal nadgorliwie i fanatycznie dążą do boju z wojskami uzurpatora, dotarły pod miasto Szkodra, które przed trzema tygodniami podstępnie zostało zdobytę przez wrogów jedynego Cesarza. Już w okolicznych wioskach widać było skutki barbażyństwa i podłości wrogów. Spalone chaty, zabite i porzucone zwierzęta na wydeptanych drogach i traktach straszą każdego, kto spojrzy na to, co uczinili zdrajcy i wrogowie prawdy i pokju. Wokoło miasta straszliwy widok dokonywał pogromu na psycice okolicznych mieszkańców. Ciała skatowanych obrońców pomordowanych jakby przez barbarzyńskie ludy dalekiego i dzikiego wschodu.
Wojska Italii zebrali szczątki wszystkich brutalnie zamordowanych i urządzili im pogrzeby godne męczenników, oraz otoczyły miasto rozpoczynając tym samym oblężenie.
Wilhelm Zugdam-Longobard
Protosebastos, oraz Strategos Italii

Obrazek
Awatar użytkownika
Piotr Asen
Sebastos
Posty: 209
Rejestracja: 07 paź 2023, 22:04
Lokalizacja: Bułgaria

Re: Wielka Wojna Domowa

Post autor: Piotr Asen »

Na prośbę cesarza Strategos Piotr zmobilizował ponownie swoje siły temowe, zebrał zapasy, przygotował oręż, oraz przekonał bojarów do wzięcia udziału w walce na półwyspie anatolijskim. Kiedy nastał dzień wymarszu, Piotr wstał wcześnie rano i po porannej mszy, oraz śniadaniu wyruszył na czele wojsk z Tyrnowa. Łącznie siły liczyły 1200 zbrojnych; 3 bandony ciężkiej jazdy, 2 bandony ciężkiej piechoty, 1 bandon łuczników. Za jadącymi końmi i maszerującą piechotą ciągnęły wozy z zaopatrzeniem, jedzeniem, namiotami, materiałami budowlanymi do umocnień, oraz wszelkie inne rzeczy potrzebne wojsku do prowadzenia działań zbrojnych na obcym terenie.

Obrazek
— Piotr Asen —
Stratēgos tōn θέμα βουλγαριας

Obrazek
Obrazek
ODPOWIEDZ

Wróć do „Kampanie i defilady wojenne”