
Kolejnego dnia rano Orański zgodnie ze zwyczajem celebrował liturgię. W kontekście trwającej wojny szczególnie znacząco wybrzmiał fragment z psalmu 67:"Bóg wstaje, a rozpraszają się Jego wrogowie i pierzchają przed Jego obliczem ci, którzy Go nienawidzą" śpiewany na początku. Król nie zdążył udzielić błogosławieństwa nim w obozie powstało poruszenie.
Lekkokonni wysłani na zbadanie ścieżek wrócili szybciej niż zakładano. Niektórzy byli poranieni a kilka koni niosło po dwóch jeźdźców. Orański szybko zakończył celebrę i zaczął się przebierać. Nim zdjął wszystkie szaty, usłyszał krzyki o Kartwelach.
-Spokojnie, Najjaśniejszy Panie, nie nadchodzą-uspokoił monarchę lokaj, który przed chwilą służył jako ministrant a teraz pomagał królowi zdjąć szaty liturgiczne.
Król, już w rycerskim ubiorze zbliżył się do zwiadowców, którzy właśnie poili kinie. Biedne zwierzęta były wyraźnie zmęczone kilkugodzinnym kłusem. Pośród żołnierzy zobaczył nieznane sylwetki spętane powrozami. Byli to kartwelscy jeńcy. Maurycy natychmiast kazał ich rozpytać o szczegóły armii. Czeladź, pod kierunkiem kilku znaczniejszych rycerzy natychmiast zabrała się do pracy. Mimo tortur, Gruzini okazali się twardzi niczym skały Kaukazu wśród których mieszkają.
Do wieczora nie udało się ich złamać. Król dopilnował wystawienia nocnych straży i poszedł spać.
Noc minęła spokojnie. Rankiem, król spokojnie wstał i założył sutannę zamierzając przewodniczyć liturgii. Kiedy zapinał ostatnie guziki usłyszał jednak trąby straży. Po upewnieniu się że dzieje się to co przeczuwał, Maurycy błyskawicznie rozpiął dolne guziki i przywołał giermka
-Gambeson! Szosy! Tunika!-rzucał po kolei polecenia, a wierny sługa podawał kolejne części garderoby.
W pełni ubrany i uzbrojony monarcha złapał tylko szybko krzyż w dłoń, by założyć go jedną ręką w biegu. Do drugiej miał bowiem przywiązaną tarczę. Wskoczył na konia i dołączył do swoich dowódców. Wielki Komandor Templariuszy, Marszałek Jerozolimy i wyznaczony prze króla kilka dni wcześniej Konstabl Ormian ustawiali już swoich ludzi w bitewnym szyku, bo zbliżali się Kartwele. Ich żelazne szeregi lśniły niczym łany żyta. Aby zagrzać towarzyszy do walki, król wykrzyczał słowa psalmu 149. Gdy wymawiał słowo "Alleluja" wróg znalazł się w zasięgu łuczników, podobnie jak szeregi armii cesarskiej
-Tarcze! Łucznicy!- krzyknął król, a momentalnie zawtórowali mu niżsi dowódcy.
Pierwsza salwa nie wyrządziła wielkich szkód. Ataki z bliższej odległości dosięgały już po kilkudziesięciu ludzi po każdej ze stron. Do rannych w armii katolickiej natychmiast doskakiwała czeladź, aby odciągnąć ich na tyły i tam opatrzyć. Poważniej krwawiących opatrywano na miejscu, pod osłoną innych żołnierzy. W tym samym czasie wróg przyspieszył kroku. Nagle twarz króla rozjaśniała.
-Naprzód! Bóg tak chce!- krzyknął wyciągając miecz.
Piechota, ufna w osąd monarchy ruszyła spokojnym krokiem naprzód. W tym samym czasie władca dał znak kawalerii do obejścia pola bitwy od skrzydeł. Kartwelowie, którzy spodziewali się pasywnej postawy wroga zdębieli na moment, ale szybko zaczęli formować zwarte szeregi. Nie wszyscy zdążyli tego dokonać nim wpadli na nich biegnący Frankowie, Ormianie, Rzymianie i inni żołnierze spod chorągwi lwa i krzyża. Wywiązała się walką wręcz. Tymczasem na skrzydłach w pełnym pędzie spotkały się dwie masy jazdy. Obie strony w sporej części odziane w żelazo od stóp do głów. Walka była równa, a twarz Maurycego zbladła. Mimo upływających minut spodziewanego przełamania. Nie było też dodatkowych rezerw. Jego usta gorączkowo i bezwiednie szeptały słowa wielu modlitw naraz, przez co wszystko mieszało się w bełkot. Oczy natomiast patrzyły pusto w dal. Z magliny wydobył go trzask strzały która utkwiła w tarczy. Spojrzał beznamiętnie na walczących. Następnie, odzyskawszy w pełni zmysły, zacisnął dłoń na rękojeści miecza i pogalopował na czele swoich przybocznych aby dołączyć do swego rycerstwa. Na widok swego seniora rycerze podnieśli wrzawę. Gruzini przestraszyli się krzyku myśląc że nadchodzą posiłki. Moment zawahania nie został zmarnowany przez siły wierne imperatorowi. Wielu wrogów padło pod ciosami oręża katolickich wojowników. Szyki raz nadwątlone nie zwarły się ponownie. Dodatkowym atutem w ręku sił królewskich było wypoczęcie. Wróg już powoli słaniał się na nogach z powodu braku snu, Metr po metrze, rycerze wyrąbywali sobie drogę na tyły przeciwnika. Wśród nich, ramię w ramię, walczył władca, zwalając kolejnych ciężkozbrojnych gruzińskich kawalerzystów z siodła. Trwało to aż spotkał się z ich dowódcą. Świetnej jakości zbroja spowodowała że królewski miecz przy próbie pchnięcia pękł na trzy częśći. Przerażony Orański ledwie zdążył się zasłonić przed kontratakiem jednocześnie szukając ręką buzdygana przy siodle. Kiedy, po uniknięciu kolejnego ciosu, trzymał już pewnym chwytem nową broń, w sekundę zdecydował co zrobić. Spiął konia i zbliżył się do Gruzina na wyciągnięcie ręki. Wtedy otrzymał cięcie w ramię. W przypływie adrenaliny zdołał jednak dokonać dzieła. Uderzył wroga z całej siły w dolną część twarzy. Jej nie chronił ani hełm, ani kolczuga. Usta kartwelskiego oficera zamieniły się w krwawą fontannę, a w jego podwładnych wstąpiło przerażenie. Kiedy ich wódz padł od ormiańskiej strzały część rzuciła się do ucieczki. Reszta ustąpiła, przytłoczona przewagą liczebną wojsk imperialnych. Gdy jazda Maurycego wyszła na tyły Gruzinów, spotkała się z jeszcze jedną kontrszarżą wroga. Nim jednak doszło do walki wręcz, Kartwelowie zostali przetrzebieni strzałami. Ogromne zasługi oddali tutaj doskonali łucznicy arabscy. Walka na broń białą i drzewcową nie trwała długo. Po niej konni zwrócili się przeciwko piechocie wroga która i tak już częściowo rozpoczęła odwrót. W tym czasie rozpętała się rzeźnia. Kto nie chciał się poddać ginął na miejscu. Niejednokronie, w amoku, ginął również i ten kto chciał skapitulować. Bitwa była zwycięska, lecz z ciężkimi stratami. Król, jej ostatnią fazę obserwował z daleka. Dalsza walka była bowiem zbyt niebezpieczna jako że ranne ramię nie było w stanie udźwignąć tarczy.