Dwa dni później cesarska armia stanęła pod murami Smyrny. Miasto, niegdyś dumna stolica uzurpatora, wyglądało jak opustoszała skorupa. Bramy były szczelnie zamknięte, a na blankach widać było nielicznych, słabo uzbrojonych strażników. Nie było wśród nich hełmów ani pancerzy – tylko mieszczanie w skórzanych kaftanach, starcy z widłami i garstka żołnierzy garnizonu, którzy nie zdążyli lub nie chcieli dołączyć do Jana. Powietrze było gęste od strachu i niepewności.
Aleksy I Komnen, patrząc na te mizerne przygotowania do obrony, nie widział chwały w kolejnej rzezi. Skinął na heroldów. – Idźcie. Zaproponujcie im honorową kapitulację. Niech otworzą bramy. Obiecuję, że nie spłynie tu niepotrzebna krew.
Posłańcy podeszli pod mury, niosąc białą chorągiew. Rozmowy trwały krótko. Burmistrzowie i starszyzna miejska, widząc potęgę rozłożoną u swoich wrót i nie chcąc dzielić losu armii Jana, zgodzili się poddać. Mieli jednak jeden warunek: do miasta wejdzie tylko cesarz ze swoją osobistą gwardią. Potężne Tagmy – Athanatoi, Varrangoi i Archontopouloi – miały pozostać w obozie za murami.
Aleksy, choć ostrożny, przystał na to. Jego słowo było prawem. – Niech tak będzie. Niech wiedzą, że ich cesarz jest władcą łaskawym, ale i stanowczym.
Z grzechotem łańcuchów i zgrzytem potężnych rygli, bramy miasta otwarły się. Nie było tłumów wiwatujących na cześć zwycięzcy, tylko cisza i pełne lęku spojrzenia wyglądające zza okiennic. Aleksy na czele swej przybocznej gwardii konnej wjechał do Smyrny. Jego purpurowy płaszcz i złocony pancerz lśniły w słońcu, kontrastując z szarością przestraszonego miasta. Wjechał jako zwycięzca, zdobywca stolicy swego wroga.
Lecz triumf był niepełny. Gdy dotarł do pałacu uzurpatora, zastał go niemal opustoszałego. Skarbiec był pusty. W komnatach nie było ani Jana, jego rodziny, najwierniejszych dworzan, ani nawet śladu po dokumentach czy insygniach. Uciekli. Jak szczury opuszczające tonący okręt.
– Efez – stwierdził sucho jeden z oficerów, przynosząc meldunek od pochwyconych służących. – Uciekli do Efezu. Zabrali, co mogli.
Aleksy nawet nie drgnął. Efez był zbyt blisko. To nie było schronienie, to była kolejna przystanek w panicznej ucieczce.
– Nie dadzą nam odpocząć – mruknął cesarz, odwracając się od pustego tronu. – Niech Tagma tou Athanatoi nie rozkłada obozu. Niech się przegrupuje, uzupełni zapasy i natychmiast wyrusza na południe ku temu miastu. Niech gonią tego uzurpatora aż do bram Anatolii. Niech Jan nie czuje się bezpiecznie nawet przez chwilę.
Aleksy I Komnen
Władca Cesarstwa Bizantyjskiego
Basileus kai Autokratōr Rhōmaíōn
Claudiopolis poddało się armii bułgarskiej po jednym dniu oblężenia. Nie doszło do rozlewu krwi. Armia podróżować teraz będzie na południe do drogi cesarskiej, którą następnie pójdziemy na wschód do miasta Ancyra. Tam spodziewamy się spotkać niewielki opór miasta. Po Ankyrze będziemy maszerować w kierunku miasta Gangra.
Efez padł niemal bez walki. Gdy na horyzoncie pojawiła się Tagma tou Athanatoi, jej złocone pancerze i niosący się grzmot kopyt tysięcy koni wystarczyły, by załamać resztki morale obrońców. Miasto, już opuszczone przez Jana i jego świtę, otworzyło bramy, widząc w cesarskich katafraktach mniejsze zło niż gniew własnych, oszukanych mieszkańców. Athanatoi przeczesali miasto, zabezpieczając kluczowe punkty, po czym, zgodnie z rozkazem, ruszyli w głąb lądu, ku Chonae. Ich obecność w sercu Azji Mniejszej miała być jasnym sygnałem: cesarz nie odpuści.
Tymczasem Aleksy I Komnen na czele potężnej kolumny złożonej z Tagmy tou Varrangoi i Tagmy tou Archontopouloi przemierzał wybrzeże. Jego marsz przez Carię i Lycję przypominał bardziej triumfalny pochód niż kampanię wojenną. Miasta i miasteczka, widząc potęgę cesarskich sztandarów i pamiętając o losie Smyrny, poddawały się jedno po drugim. Lokalni notable wychodzili z kluczami do bram, a chłopi patrzyli z mieszaniną strachu i nadziei, jak żelazne kolumny maszerują wzdłuż wybrzeża, nie czyniąc im krzywdy. Samos i Milet zostały zajęte bez jednego wystrzału, ich garnizony rozpuszczone, a lojalność przypieczętowana przysięgą na wierność Konstantynopolowi.
Ten błogi okres minął jednak pod murami Attalei.
To miasto postanowiło stawić opór. Nie było to militarne mocarstwo – na murach stała garstka zawodowych żołnierzy, wsparta przez uzbrojonych w widły i kosy mieszczan oraz zdeterminowanych chłopów. Ale ich upór był twardszy niż granit. Bramy były zamknięte, a z blanków spoglądały twarze gotowe na walkę. Widok potężnej armii cesarskiej rozłożonej obozem na przedpolu nie złamał ich ducha.
W cesarskim namiocie, przy świetle oliwnej lampy, Aleksy I Komnen zaciskał dłoń na stylu. Cisza przed burzą była idealnym momentem, by pomyśleć o przyszłych ruchach. Cesarstwo potrzebowało nie tylko zdobywać, ale i utrwalać władzę.
– Protokulares! – zawołał, a do namiotu wszedł skryba. – Weźmiecie dekret.
Dyktował szybko, stanowczo:
– Nowo sformowane Tagma tou Psiloi i Tagma tou Skoutatoi mają natychmiast wyruszyć z Konstantynopola. Niech wezmą zapasy, broń i pełny rynsztunek. Ich celem jest Smyrna. Ma je poprowadzić Strategos Geórgios Palaiológos. Niech zaprowadzi tam porządek i uczyni z miasta bastion naszej władzy w regionie. Dołączy do nich Tagma tou Ballistrai z pięcioma bateriami balist. Niech ich marsz będzie pośpieszny. Czas jest bronią.
Gdy skryba zapieczętował list cesarską pieczęcią, Aleksy wyszedł przed namiot. Jego wzrok powędrował w stronę ciemnych sylwetek murów Attalei, znaczących się na tle gwiaździstego nieba. Jutro miało przynieść ogień i krew. Ale teraz, dzięki tym rozkazom, wiedział, że nawet jeśli jedno miasto stawi opór, machina odbudowy Cesarstwa już została wprawiona w ruch. Jego armie były w marszu, a wierni dowódcy realizowali jego wolę. Wojna domowa powoli miała dobiegać końca, lecz zawziętość niektórych Kephale miast opóźniała jej koniec. Cesarz został postawiony przed ścianą. Uzurpator uciekł najpewniej do Ikonium, może nawet rozpoczął już werbunek jakiś nowych oddziałów, a może ściąga najemników. Pont nadal jest w rękach Gruzinów, reszta Temu Armeniakon i Anatolikon, albo znajdowała się pod iluzoryczną władzą Jana Uzurpatora, albo była podzielona pomiędzy lokalnych watażków, albo zniszczona działaniami wojennymi. Cesarz Aleksy pogrążył się w myślach. Zmęczony usnął. Basileusa obudził skryba. Przekazał raport o moralach w obozie, a także poinformował, że cesarscy Domestykosi chcą pomówić z cesarzem. Aleksy nakazał ich wpuścić następnie zaczęli naradę wojenną. Rozkazy cesarza były jasne. Miasto należy zdobyć. Nie było jednak czasu na długotrwałe oblężenie, nie będzie próby układów, ani pokonania ich głodem. Cesarz był już zmęczony tym byciem w polu od miesięcy. Miasto należało zdobyć i zrobić to siłą. Miało stać się przykładem dla innych miast które nie poddadzą się woli cesarskiej. Jutro miał rozpocząć się szturm.
Aleksy I Komnen
Władca Cesarstwa Bizantyjskiego
Basileus kai Autokratōr Rhōmaíōn
Po około trzech tygodniach odpoczynku nastał najwyższy czas na wznowienie działań. Bezczynność była szczególnie nieznośna dla Ormian którzy wiedzieli już o cesarskiej decyzji. Oficerowie naciskali na dowództwo aby wydało rozkaz całości wojska by ruszyć do Cylicji. Szeregowi żołnierze otwarcie wyrażali swoje niezadowolenie. W końcu król się zgodził i polecił wyruszyć aby zabezpieczyć tereny przeznaczone dla Ormian.
Wojsko skoncentrowało się w Antiochii, gdzie rezydował tymczasowo król, by wyruszyć drogą którą weterani tej wojny pokonywali już kilka razy. Na wyraźne polecenie króla dworzanie upewnili się że orszak królowej jest dostatecznie dobrze opatrzony. Dla lepszego komfortu król oddał wozy których używał jego dwór w czasach pokoju. Teraz, w czasie wojny Maurycy dosiadał zawsze wierzchowca. Tym razem nie szli ku śmiertelnemu zagrożeniu. Wiedzieli że w Cylicji mogą spotkać tylko bandy korzystające z wojennej zawieruchy. Szli powoli. Dopiero po zmroku dotarli do miejsca postoju w Aleksandretcie. Na krótkiej naradzie postanowiono podzielić siły na trzy grupy: zakonną, królewską i ormiańską. Zabezpieczą odpowiednio Adanę, Tars i Germanikeę.
Maurycy Wilhelm Jerzy kardynał Orański-Nassau
z łaski Boga król i arcybiskup Jerozolimy,
Nobelissimos
Świt nad obozem cesarskim był chłodny i szary, ale w powietrzu czuć już było gorący, metaliczny posmak nadchodzącej bitwy. Żołnierze Tagmy tou Varrangoi stali w zwartych szeregach, opukując topory o tarcze, tworząc miarowy, złowrogi rytm, który niósł się aż pod mury Attalei. Archontopouloi, dosiadający swych ciężkich rumaków, czekali w drugiej linii, gotowi wbić się w każdą otwartą ranę obrony.
Aleksy I Komnen, w pełnej zbroi, obserwował miasto. Nie było czasu na finezje. Skinął na domestikosa. – Niech się zacznie.
Rozkaz przeszedł jak iskra. Bez fanfar, bez heroldów. Pierwsza fala – Varrangoi – ruszyła do przodu. Ich marsz był nie tyle biegiem, co niepowstrzymanym, żelaznym parciem. Spadł na nich pierwszy grad strzał i kamieni z proc, rzucony przez mieszczan na murach. Kilku Waregów zachwiało się i padło, ale falanga nawet nie zwolniła. Dotarli do bramy miasta, która choć solidna, nie była przygotowana na napór gnanych frustracją i głodem walki profesjonalistów. Wielkie, dwuręczne topory poszły w ruch, rąbiąc w dębowe deski z miażdżącą siłą.
Na murach trwała zażarta walka. Mieszczanie i chłopi, choć zdeterminowani, nie mieli ani wyszkolenia, ani dyscypliny cesarskich veteranów. Ich dzidy i widły odbijały się od normandzkich kolczug i potężnych tarcz. Varrangoi metodycznie oczyszczali blanki, spychając obrońców w dół, w panice.
Widząc, że obrona koncentruje się na bramie i bezpośrednim ataku, Aleksy dał drugi sygnał. To był moment Archontopouloi. Ciężka kaweleria, jak młot rzucony przez boga wojny, runęła do przodu. Nie atakowali głównej bramy – skierowali się ku drewnianej furcie bocznej, której obrona była zaniedbana. Kilkunastu konnych zsiadło z koni i z impetem runęło na nią taranem, podczas inni osłaniali ich, zasypując okolicznych obrońców chmurą strzał.
Z trzaskiem pękającego drewna furta ustąpiła. To był przełom. – Wewnątrz! Wszyscy! – wrzasnął dowodzący oddziałem. Archontopouloi wlali się do miasta jak rwąca rzeka, siekąc mieczami każdego, kto stawiał opór. Panika, która już tliła się wśród obrońców, wybuchła z pełną mocą. Widok cesarskiej kawerii na wąskich uliczkach złamał ich ducha.
Na głównej bramie Varrangoi dokończyli dzieła. Złamali rygle i wdarli się do miasta. Walka przeniosła się na ulice. To nie była już bitwa, ale systematyczne, brutalne tłumienie oporu. Każdy uzbrojony mieszczanin, każdy chłop z widłami był mieczem i toporem sprowadzany na ziemię. Opór załamywał się szybko, ulica po ulicy.
Gdy ostatnie echa walki umilkły, Aleksy wjechał do zdobytego miasta. Powietrze było gęste od kurzu, dymu i smrodu krwi. Rozkazał, by jego rozkazy zostały wykonane co do joty.
– Spalić wrota. Niech nigdy więcej nie stanowią przeszkody dla woli cesarstwa – rozkazał, a żołnierze rzucili się do dzieła, oblewając bramę smołą i podkładając ogień.
– Magazyny miejskie mają zostać otwarte. Wszystkie zapasy żywności, wina, oliwy i materiałów – to nasza kontrybucja. Za trudy i krew przelaną pod tymi murami. Żołnierze z radosną gorliwością przystąpili do grabienia, wynosząc worki z ziarnem, beczki i skrzynie.
Wreszcie, ostatni rozkaz: – Ludność miasta. Wszystkich, którzy oddychają, wygnać za mury. Niech wezmą tylko to, co uniosą w rękach. Niech ich domy i warsztaty pozostaną jako świadectwo ceny buntu. Niech przez rok i dzień żyją pod gołym niebem, pamiętając, że łaska Basileusa ma granice.
Nie było rzezi, nie było masowych mordów. Była zimna, metodyczna kara. Mieszkańcy Attalei, płacząc i przeklinając, byli wypędzani przez żołnierzy poza zgliszcza swoich bram. Patrzyli, jak dym unosi się nad ich domami, a cesarscy żołnierze rozdrabniają ich dobytek.
Aleksy obserwował to, stojąc na małym placu. Jego twarz była kamienna. Nie czuł radości, tylko gorzkie zadowolenie z wypełnionego obowiązku. Attaleia miała być przykładem. Przesłanie było jasne: poddanie się przyniesie łaskę i porządek. Opór – tylko ruinę i wygnanie. Cesarz odwrócił się i odjechał do swojego obozu, pozostawiając za sobą dymiące zgliszcza i płaczący tłum, mając nadzieję, że wieść o tym rozniesie się po całej Anatolii, zanim będzie musiał ponownie podnosić miecz.
Aleksy I Komnen
Władca Cesarstwa Bizantyjskiego
Basileus kai Autokratōr Rhōmaíōn
Kolejnego dnia, z miasta wyszły już trzy kolumny. Największa była ta królewska, z uwagi na obecność dworu królewskiego. Na czele pochodu jechali dwaj chorążowie niosący sztandary: z Krzyżem Jerozolimskim i Złotym Lwem oraz Czerwonym Leopardem Bagratydów, których gałęzią są Rubenidzi. Za nimi gwardia ormiańska i jerozolimska oraz wozy wiodące królową i jej orszak. Nad wszystkim czuwał Konstabl Jerozolimy. Ormianie Cylicyjscy witali entuzjastycznie znaki, które były im były już od miesięcy znajome. Kojarzyły im się z bezpieczeństwem. Brali konstabla za króla i musiał on się on nieraz długo tłumaczyć. Wykorzystał jednak okazję by wskazać na Izabelę jako królową. Kobieta, wychodziła na każdym postoju, razem z obiema córkami. Chciała być jak najbliżej ludzi, na ile to możliwe. Strażnicy, pochodzący z obu gwardii, początkowo nie dopuszczali wieśniaków na odległość ramienia przedłużonego o miecz
Dopiero na drugim popasie, królowa wymogła bezpośrednią rozmowę z ludźmi, gdy jedna z kobiet krzykiem domagała się wysłuchania. Przepuszczona, przypadła Izabeli do nóg i wyłkała że jest szlachcianką, jej dzieci zostały porwane przez bandytów, a ona nie ma kogo posłać im na ratunek, bo wszyscy zbrojni, włącznie z mężem, poszli walczyć pod komendą Hetuma. Monarchini spojrzała na konstabla pytającym wzrokiem, z nutą żądania.
-Gdzie oni są?-rzucił z żołnierską prostotą oficer.
Kobieta nie miała pojęcia.
-Ja wiem!-krzyknął podrostek z tłumu
-Skąd?-zdziwił się jeden z rycerzy, patrząc na niego groźnym wzrokiem. Ze strachu chłopak zbladł
-Jestem jednym z nich. Kazali mi szpiegować.-wymamrotał
-Czemu mamy ci wierzyć?- zapytał, jeszcze bardziej zdziwiony, konstabl.
-Jaa... przystałem do nich by przeżyć. Ojciec zginął na tej wojnie. Zabili go prawosławni. Ja chciałem żeby matka moje siostry żyły i nie były głodne.-bełkotliwie tłumaczył się młodzieniec.
-Mogłeś się jąć uczciwego zajęcia. Albo walczyć jak ojciec- rzucił jeden z Ormian
-Nie umiem. A tu nie ma zajęcia. Pola popalone i podeptane. Prawie wszystkie warsztaty stoją puste.-chłopak upadł na kolana.
-Królowo! Ty jesteś taka dobra i piękna! Ty...-łkał
-Dość! Ja mu wierzę. Ruszajcie-, przerwała Izabela
Wieśniak poprowadził oddział konnych rycerzy po górskich lasach. W pewnym momencie kazał im zsiąść z koni. O zmroku nikt nie zapalił pochodni. Zbliżyli się do jaskiń gdzie mieli się znajdować zbójcy. Sprawnie zabili wartowników strzałami z łuków. Starali się poruszać cicho, ale wystarczyło że jedna kolczuga zachrzęściła, a u końca jaskini wszystko było słychać
Dowódca szybko uspokoił karne wojsko. Wróg wysłał dwóch ludzi aby sprawdzili co się stało. Kiedy oni zobaczyli nadchodzących rycerzy, wszczęli alarm. Na szczęście to nie w tej jaskini były dzieci. W tamtej jaskini przestępcy zauważyli intruzów później, zbyt późno by reagować. Dzieci zostały uwolnione.
-Spokojnie dzieci. Przysyła nas wasza matka i królowa Izabela- rycerze uspokajali przerażonych chłopców i dziewczynkę. Była już noc. Dowódca postanowił dać małym wyzwoleńcom się wyspać zamiast kluczyć po ciemnym lesie który mógł być dla dzieci kolejnym strasznym przeżyciem.
Maurycy Wilhelm Jerzy kardynał Orański-Nassau
z łaski Boga król i arcybiskup Jerozolimy,
Nobelissimos
Rankiem następnego dnia cesarska armia opuściła dymiące jeszcze zgliszcza Attalei. Kolumny Tagmy tou Varrangoi i Tagmy tou Archontopouloi wyruszyły wzdłuż wybrzeża, sunąc jak dobrze naoliwiona maszyna wojenna. Ich marsz na wschód był niepowstrzymany. Wioski i mniejsze miasteczka, które napotykali po drodze, poddawały się niemal natychmiast. Widok potęgi cesarskich sztandarów i wieści o losie Attalei, które wyprzedzały armię, działały skuteczniej niż jakikolwiek szturm. Lokalni zarządcy wychodzili na spotkanie z kluczami i deklaracjami lojalności, starając się przebłagać gniew Basileusa. Aleksy przyjmował te hołdy z kamienną twarzą, nakazując jedynie symboliczne kontrybucje i przysięgi wierności. Nie było czasu na karanie każdej osady; cel był dalej.
Kilka dni później na horyzoncie pojawiły się mury Cibyrrhy. Miasto, choć dobrze ufortyfikowane, sprawiało wrażenie wymarłego. Na murach widać było jedynie pojedynczych, przerażonych strażników. Gdy tylko cesarska armia rozwinęła szyki do ewentualnego oblężenia, bramy miasta otwarły się szeroko. Delegacja starszyzny miejskiej, prowadzona przez miejscowego biskupa i kephale, wyszła naprzeciw, niosąc klucze do bram, dary w postaci wina i chleba, oraz pełne pokory zapewnienia o swej lojalności.
– Basileusie! - zawołał kephale, padając na kolana. – Cibyrrha jest twoim wiernym miastem! Niechaj gniew twój minie! Przyjmij nasze dary i nasze oddanie!
Aleksy, wciąż na koniu, skinął głową.
- Mądra decyzja. Oszczędziliście sobie i swoim bliskim losu, który sami na siebie ściągnęli mieszkańcy Attalei. Wasze miasto będzie traktowane z łaską. - Jego głos był stanowczy, ale pozbawiony gniewu.
- Moi żołnierze uzupełnią tutaj zapasy. Otwórzcie swoje magazyny. - dodał po chwili Cesarz.
Armia weszła do miasta w porządku, bez aktów grabieży czy przemocy. Żołnierze Varrangoi i Archontopouloi zajęli się uzupełnianiem zapasów ziarna, suszonego mięsa, oliwy i wody z miejskich spichlerzy, podczas gdy Aleksy i jego sztab rozbili tymczasowy obóz w centralnym punkcie miasta, przyjmując gościnę w domu kephale. Ludność obserwowała to z mieszaniną ulgi i strachu, ale szybko przekonała się, że cesarz dotrzymuje słowa – jeśli się poddano, kara nie następowała.
Następnego dnia o świcie armia znów była w marszu. Cel był jasny; miasto Seleucja. Ale nie jako kolejny punkt na mapie podboju. W Seleucji miało dojść do spotkania trójki władców. Na spotkanie z Basileusem zmierzali bowiem sojusznicy: Maurycy Orański, Król Jerozolimy, prowadzący swoje doświadczone w walkach z saracenami oddziały.
Oraz Izabela I z dynastii Rubenidów, dziedziczka tronu Małej Armenii, której poparcie było kluczowe dla zabezpieczenia wschodnich rubieży.
Aleksy I Komnen
Władca Cesarstwa Bizantyjskiego
Basileus kai Autokratōr Rhōmaíōn
Po zwróceniu dzieci matce, oddziały królowej ruszyły dalej na Tars. Po drodze ludzie meldowali o kolejnych grupach bandyckich. Przez ciągłe postoje i wyprawy na zbójców, znacznie opóźniły marsz.
W tym samym czasie zakonnicy podeszli pod Adanę. Mieszkańcy nie stawiali oporu, ale okazywali otwarcie niechęć ludziom których uważali za obcych. Komandor zakonu, trzymał się królewskich wytycznych co do zakazu rekwizycji i płacił za zapasy. Po rozlokowaniu się w mieście i pod miastem, templariusze zaczęli patrole po Adanie i okolicy, poszukując złodziei oraz innych zbójców. Ormianie tymczasem weszli triumfalnie do Germianikei gdzie ludność wznosiła okrzyki na cześć królowej, a kapłani odprawiali obrzędy w jej intencji. Te wojska postąpiły podobnie jak templariusze, czyniąc sobie z grodu bazę wypadową.
Maurycy Wilhelm Jerzy kardynał Orański-Nassau
z łaski Boga król i arcybiskup Jerozolimy,
Nobelissimos
Po kilku dniach marszu przez górzyste tereny Pamfylii, cesarska armia dotarła wreszcie do celu. Seleucja wyłoniła się na tle błękitnych wód Morza Śródziemnego, jej białe mury i port tętniący życiem stanowiły uderzający kontrast dla spustoszonych wojną krain, które Aleksy pozostawiał za sobą.
Miasto, kluczowy port i twierdza, otworzyło swoje bramy bez oporu na widok cesarskich sztandarów. Wieści o sile Aleksego i losie Attalei dotarły tu znacznie wcześniej.
Aleksy I Komnen rozbił obóz na dogodnych wzgórzach dominujących nad miastem i portem, skąd mógł kontrolować zarówno ląd, jak i morze. Jego Varrangoi i Archontopouloi rozłożyli się w zdyscyplinowanym, warownym obozowisku, a cesarski purpurowy namiot stanął w jego centrum.
Wkrótce nadeszły oczekiwane wieści od sojuszników. Goniec od Króla Jerozolimy, Maurycego Orańskiego, doniósł, iż jego kolumny, ciągle nękane przez bandyckie napady, dopiero zbliżają się do Tarsu. Ich marsz znacząco się opóźnił, lecz król zapewniał o swoim niezmiennym celu – spotkaniu z Basileusem.
Aby armie nie znudziły się ani nie wypadły z formy, to poszczególne bandony waregów i katafraktów były wysyłane w okolicę aby tropić bandytów, dezerterów, oraz zabezpieczać szlaki handlowe.
Podobno wyjazd Cesarza Aleksego wyglądał tak:
Aleksy I Komnen
Władca Cesarstwa Bizantyjskiego
Basileus kai Autokratōr Rhōmaíōn